Cała trójka serdecznie uścisnęła sobie dłonie, a Vittorio
dołączył do przeglądania prasy. Przez kolejne 30 minut nawzajem
opowiadali sobie o tym, co który ciekawego przeczytał, dzięki
temu mieli w ekspresowym tempie wiedzę o wszystkim, co się
wydarzyło najważniejszego w piłce nożnej, w polityce,
w samej Wenecji i w części z nekrologami. To ich
poranna rutyna, której starają się trzymać nawet wówczas, gdy jest
szczyt sezonu i turystów w Wenecji są tysiące. Po prostu
wstają tak wcześnie, nim jakikolwiek turysta przybędzie do miasta.
Poza tym barista trzyma dla nich stolik. To młody chłopak, ale zawód
i bar przejął po ojcu. Wychował się w tym barze, zapach
kawy towarzyszy mu od urodzenia, a ojciec wszystkiego go
najpierw nauczył, a potem wysłał w świat, żeby uczył się
od lepszych od niego. Nauczył się i wrócił, czym sprawił wielką
radość ojcu, bo ten spokojnie mógł myśleć o emeryturze. Lubi
tych trzech starszych jegomościów, przychodzą tu chyba od 50 lat,
a już na bank, odkąd on tylko pamięta. Zawsze czuł, że kawa to
jego powołanie, sam odbiera w Treście nowy ładunek ziaren, sam
ją pali i sam przygotowuje kompozycje mieszkanek. Najbardziej
kocha zapach tej z Etiopii. Robi tak dobrą kawę, że nie może
opędzić się od zamówień i uczniów, którzy chcą poznać jego
sekrety, być mistrzami, jak on. Ale przecież robienie dobrej kawy
nie polega tylko na odmierzaniu odpowiednich proporcji, tu trzeba
serca i intuicji, poza tym, wiele złych kaw trzeba zrobić, by
zaczęła w końcu wychodzić znakomita. Czasami dosiada się do tej
trójki tak, jak to robił i jego ojciec. Wypija z nimi
swoje poranne espresso i dopytuje o zdrowie, bo wiadomo,
życie na lagunie daje w kość. Nie mówi im, że jest mistrza
świata baristów, po co, liczy się tu i teraz, ta chwila,
z nimi lub po prostu obok nich. Z czasem zauważył, że to
dla niego najważniejszy moment dnia. Tylko ją może teraz nazwać
swoim dolce vita. Potem świat już wiruje, kończy się slow, zaczyna
very fast.
Jest zimny, styczniowy poranek, jak dobrze jest stanąć
w drzwiach swojego baru i przywitać się z pierwszymi
promieniami słońca. Zaspane gołębie też budzą się do życia, już
zaczynają wydawać z siebie te swoje grrruu, grrruuu …Zaraz
zaczną i one swoje rytuały. Dzień dobry Wenecjo jak ze snu.